wtorek, 18 listopada 2014

Burda vintage, czy warto?

Nie myślcie, że ja próżnuję i nic nie szyję… szyję! I to kilka projektów i prototypów na raz! Dlatego jeszcze nic nie pokazuję;) Ale mogę się z Wami podzielić innymi ciekawostkami…

Nie myślcie, że ja próżnuję i nic nie szyję… szyję! I to kilka projektów i prototypów na raz! Dlatego jeszcze nic nie pokazuję;) Ale mogę się z Wami podzielić innymi ciekawostkami…
Kilka dni temu w kioskach pojawiło się wydanie specjalne, Burda Vintage. Wydanie, na które wiele osób czekało z niecierpliwością (a może powinnam napisać, że wiele osób napaliło się na nie jak szczerbaty na suchary?). Przyznam, że ja też do tej grupy należałam…  Rano, w dzień kiedy gazeta powinna się pojawić w kioskach, pobiegłam natychmiast, żeby ją kupić… i ku mojemu rozczarowaniu-nigdzie jej nie dostałam. A uwierzcie mi, zwiedziłam pół Bemowa. Po powrocie do domu, okazało się, że nie tylko ja miałam problem ze znalezieniem gazety, więc odpuściłam.

Kiedy już jednak trafiła w moje ręce, przecierałam oczy ze zdumienia…
Bo jak to? Biegnę do kiosku z nadzieją, że znajdę w środku piękne oryginalne formy z oryginalnych Burd z lat `50, że będą piękne i pięknie uszyte ubrania, klimatyczne zdjęcia… a tam?

Nieudane stylizacje, silące się na unowocześnienie tego, co powinno pozostać w swoim klimacie. Nieudane formy, przerobione przez Burdę tak, że tracą kwintesencję tego co najlepsze w stylu lat `50. Co według mnie jest największy problemem tego wydania. A na dodatek zdjęcia, które wcale nie oddają atmosfery tamtych lat.

Przecież krój na sukienkę księżniczki znajdę w kilku normalnych wydaniach burdy i nie jest mi do tego potrzebne specjalne wydanie; a połączenie materiałów wcale nie przywodzi na myśl styl Grace Kelly!

Natomiast Mała czarna woła o pomstę do nieba! Rysunek oryginału-przepiękny, klasa, zmysłowa kobieta. Sukienka w wykonaniu Burdy? Dramat! Zgrabna, szczupła modelka została zmasakrowana w okolicy talii i bioder-wygląda bardzo masywnie, a do tego mam wrażenie, że marszczenia zostały zrobione przez naprawdę początkującą krawcową.


Sukienka do tańca… Tutaj Burda na pewno nie przeniosła nas na parkiet lat `50, a raczej na parkiet głębokich lat `80! Boli mnie połączenie tego koloru, z czarnymi kokardami.
A najlepsze zostawiam sobie na koniec… Szeroka spódnica, nazwana „Giną”. Wydaje mi się tak charakterystyczna dla swojej epoki, aż stają mi przed oczami postaci z Mad Men. Kiedy jednak przewracamy kartkę, widzimy piękną blond modelkę… w satynowej szmatce. Wszystko jest tam złe-fatalna, smętnie zwisająca szarfa, zakładki wyglądające, jakby znalazły się tam zupełnie przypadkiem i oczywiście brak halki pod spodem! Halka to podstawa rozkloszowanych sukienek lat `50!

Projekty wyglądają jeszcze smutniej, kiedy obok nich możemy podziwiać zdjęcia Audrey Hepburn, Grace Kelly, Giny Lolobrigidy, czy też pięknych modelek Diora… aż ciężko powstrzymać się od głośnego westchnięcia, pełnego rezygnacji… ech…

No dobrze… żeby jednak nie było, że ja tak tylko krytykuję… Jest kilka plusówJ  Np., dla nałogowego „czytacz”, jest sporo dobrego tekstu, który wprowadza nas w historię tamtych lat. Dior, Balmain, Balenciaga, domy mody, Hollywood, rodziny królewskie i perfekcyjne Panie domu.
Z całego wydania podobają mi się dwie formy-żakiet Rosa, w połączeniu ze srebrnym, połyskującym materiałem i krwisto czerwony żakiet Lola. Obie rzeczy chyba najbardziej zbliżone krojem do swoich oryginałów.

Dobrze byłoby jednak, gdyby Burda nie rezygnowała z takich wydawnictw. Niech ukaże się jeszcze jeden taki numer, ale propozycje form i sesja zdjęciowa, powinny być tak bardzo w klimacie, jak zaprezentowane rysunki…

wtorek, 11 listopada 2014

Materialistki

Dawno, dawno temu… a nie, jednak nie tak dawno, bo dzisiaj w południe! Za górami, za lasami… a nie, jednak nie tak daleko, bo na Bemowie w Warszawie… Było sobie pewne bardzo magiczne miejsce… Dlaczego? Bo to BAJKA dla wszystkich szyjących! O jakim miejscu mówię? Oczywiście o Materialistkach!
Od tego fantastycznego sklepu dzieli mnie jedynie kilka kroków. Ale od jego otwarcia we wrześniu, jakoś mi ciągle było nie po drodze. I uwierzcie mi – to były stracone 2 miesiące! Nie znam drugiego takiego miejsca! Można tam popatrzeć, pomacać, a potem zakupić maszyny! Można tam popatrzeć, pomacać, a potem zakupić piękne dzianiny i tkaniny – oryginalne, wysokiej jakości i co najważniejsze, w naprawdę NORMALNYCH cenach.  Nie umiesz szyć? To żaden problem, bo Materialistki prowadzą kursy i z przyjemnością nauczą Cię jak obsługiwać maszynę, albo jak uszyć bluzę z dzianiny
Jednak najlepsze w tym miejscu są właścicielki… choć ja poznałam tylko jedną, ale musi być ich więcej, bo to Materialistki;) Nie jestem Wam nawet w stanie powiedzieć ile czasu tam spędziłam. Nie mam pojęcia, bo czułam się jak u koleżanki z którą swobodnie, w przytulnym miejscu, ustalam co i z jakiego materiału uszyć…
Chyba nie macie wątpliwości, że warto tam zajrzeć?
P.S.
Nie, post nie jest sponsorowany:) Po prostu dobrze jest rozprzestrzeniać wiadomości o inspirujących miejscach i ludziach takie miejsca tworzących.
A.




Wszystkie zdjęcia należą do materialistki.pl

Dior i Ja

Tym co sprawia mi największa przyjemność, tuż obok szycia, jest czytanie. Staram się jak najczęściej połączyć obie pasje (bo to już nie jest tylko zwykłe hobby). W mojej ulubionej księgarni, znalazłam ostatnio autobiografię Christiana Diora, pod wymownym tytułem “Dior i ja”. 
Już w przedmowie, autor zaznacza, że nie jest to książka dla wszystkich. Ten, kto szuka kilku ciekawych informacji o życiu projektanta, nie powinien po nią nawet sięgać. Jest ona wymarzoną pozycją dla osób kochających modę, zajmujących się jej tworzeniem, chcących poznać proces budowy marki, domu mody, projektowania niezapomnianych kreacji…
To wciągająca historia o tym, jak Christian Dior, stworzył “Diora”.

Janome TXL 607

Tak, tak… już na pewno wszyscy zauważyli, że ubóstwiam swoją maszynę, więc nareszcie będzie obiecana recenzja:)
Na samym początku przygody z szyciem, uczyłam się na Arce Radom 888, przyszła jednak taka chwila, kiedy musiałam zdecydować o zakupie nowej maszyny, bo dotychczasowa po prostu utrudniała mi szycie.
 Zanim na dobre rozpoczęłam poszukiwania, już wiedziałam, że w grę wchodzi tylko jeden model. Janome TXL 607:) Opis techniczny, filmiki na YT, kilka recenzji na blogach - tylko mnie w tej decyzji utwierdziły. Jednak pomiędzy podjęciem decyzji, a zakupem upłynęły dwa miesiące i codziennie na nowo „przerabiałam temat”… Długo się zastanawiałam, bo chciałam mieć pewność, że maszyna będzie mi służyć i nie odstawię jej w kąt po kilku tygodniach. No a do tego cena – wydanie ponad dwóch tysięcy złotych musiało być naprawdę dobrą inwestycją.

Teraz, po roku użytkowania, wiem że to był strzał w dziesiątkę!
W ciągu tych dwunastu miesięcy nie było żadnej awarii (tfu!tfu!tfu!). Ani razu nie zdarzyło mi się, aby maszyna rwała nić, czy też plątała ją na spodzie. Jest to też po części zasługa doskonałej instrukcji obsługi, gdzie wskazane są prawidłowe wartości naprężenia nici do danego ściegu i stopki. Razem z maszyną otrzymałam papierową instrukcję w języku angielskim i przyznam, że mocno wzbogaciłam swoje szyciowe słownictwo w tym języku;)
Maszynę czyściłam do tej pory tylko raz-po zabawie z flauszowym kardiganem. Dostęp do mechanizmu zarówno przy szarpaku, jak i bębenku, jest naprawdę prosty. Materiał pozostawił niesamowite ilości brudu, a to sprawiło, że maszyna zaczęła chodzić głośniej niż zwykle, bo trzeba przyznać, że jest naprawdę cichutka (mój mąż spokojnie śpi obok, kiedy ja szyję;). A jeśli jesteśmy przy flauszu, to warto zaznaczyć, że maszyna nie ma większych trudności z przeszywaniem grubych partii złożonego materiału.

TXL posiada fantastyczny wyświetlacz LCD, świecący niebieskim, nierażącym światłem – pokazuje nam wszystkie najważniejsze informacje: jaki jest wzór ściegu, jakiej użyć do niego stopki czy też jaka powinna być  jego szerokość i długość.  Sygnalizuje też błędy (podniesiona stopka) i wykonywane czynności (obcinanie nici, nawlekanie nitki na szpulkę).
Jako że diabeł tkwi w szczegółach, a człowiek szybko przyzwyczaja się do wszelkich ułatwień, to poszczególne drobiazgi naprawdę ułatwiają szycie i życie:
 -oznaczenie na płytce ściegowej, odległości od igły pozwala na bezproblemowe utrzymanie prostego ściegu;
-nawlekacz nici na igłę (choć radziłabym obchodzić się z nim ostrożnie, aby nie uszkodzić tak delikatnego elementu maszyny);
-automatyczne obcinanie nici;
-przyciski dedykowane do zamknięcia ściegu i kontroli prędkości;
-bardzo przydatna sztywna walizka, która chroni maszynę przed kurzem kiedy jej nie używamy oraz przed uszkodzeniami, kiedy ją transportujemy.
Do tego wszystkiego rzeczy tak oczywiste jak mnogość stopek (o których trochę więcej w kolejnym poście), stolik, który znacząco powiększa pole pracy, kilkaset ściegów (tak, ja naprawdę ich używam!).

Ale żeby nie było tak słodko, to znalazłam kilka mankamentów:)
TXL 607 to maszyna komputerowa, w której osobom szyjącym do tej pory na urządzeniach mechanicznych może przeszkadzać fakt, że ma minimalnie opóźniony zapłon:) Jest to kwestia ułamków sekundy, ale zauważalna, kiedy ma się porównanie. Naciskasz pedał, a ona rusza dopiero po mrugnięciu okiem:) To jednak kwestia przyzwyczajenia i nie jest dla mnie żadnym problemem.
Denerwuje mnie za to bardzo panel dotykowy. Sam pomysł fajny, ale niestety nie działa tak jak powinien. Komputer nie reaguje na każdy dotyk palca, albo odczytuje go zupełnie inaczej: przyciskasz 9, wyskakuje 6; przyciskasz 7, wyskakuje 4. Zawsze warto spojrzeć na wyświetlacz i sprawdzić czy numer ściegu i wzór zgadzają się z tym co chcieliśmy wybrać.
I tak ku przestrodze, kiedy wyjęłam maszynę, zaczęłam od sprawdzania ściegów-okazało się, że w ogóle nie mogę używać tych ozdobnych. Zamiast pięknych serduszek, czy nutek wychodziła mi kulka nici. Po telefonicznym kontakcie ze sklepem okazało się, że potrzebna jest regulacja ukrytego pokrętła na wolnym ramieniu, które widać na zdjęciu. Pomogło:)
Mam nadzieję, że jeśli kiedyś trafi tu jakaś krawcowa w rozterce, to po przeczytaniu tego tekstu zdecyduje się na tę maszynę i  będzie z niej równie zadowolona!


Zdjęcia: Agata Osińska


Bordo


Tak jak postanowiłam, sukcesywnie uzupełniam swoją jesienną garderobę. Tym razem powstała prosta, bordowa bluzka z rękawami 3/4. Materiał czekał od czerwca na właściwy krój, ale jak się okazało-słusznie, bo wg. Harper`s Bazaar to kolor tej jesieni;)





Uszytek powstał na podstawie modelu 141 z majowej Burdy. To bardzo prosta  bluzka, zarówno w konstrukcji jak i w szyciu. Ciężko byłoby ją zepsuć, dlatego szycie było tak przyjemne i  mogłam skupić się na jej porządnym wykończeniu. Jeśli ktoś jednak woli efektowną wersję takiej bluzki, to odpowiednio dobrany materiał i dodatki sprawią, że będzie nadawała się nawet na najbardziej wytworne imprezy. Chociaż mówią, że mniej, znaczy więcej…

Yves Saint Laurent

Przymusowy pobyt w łóżku sprawił, że zaczęłam nadrabiać filmowe zaległości. Piszę o tym, bo zaczęłam od  „Yves Saint Laurent” w reżyserii Jalil Lespert.  W sieci można znaleźć wiele recenzji, które są tak bardzo podzielone-na te, które film wychwalają i na te, które go krytykują. A ja? Ja stoję gdzieś pomiędzy nimi. 

Bo to film piękny, naprawdę wizualnie piękny. Jakże mogłoby być inaczej? Fantastyczne ujęcia i bogata scenografia. Kostiumy i sekwencje z pokazami kolekcji, naprawdę zachwycą każdego fana mody. A do tego wszystkiego przystojni aktorzy. 




Pierre Niney, w roli Yves`a doskonale przeistacza się wraz z graną postacią-od nieporadnego nastolatka, przez młodego, ale niestety chorego geniusza, który tak szybko jak zdobywa sukces, tak szybko upada na samo dno. Niestety, nawet dobra gra aktora nie zmieni faktu, że wszystkie procesy przejściowe z jednego stanu do drugiego były tak spłycone, ukazane jednoznacznie, przez pryzmat czerni i bieli – zero szarości. A to niestety częsta przypadłość filmów biograficznych. Warto byłoby skupić się na jednym istotnym wydarzeniu, które wpłynęło na życie Yves`a, a nie próbować pokazać wszystko, przeskakując nagle od jednego wydarzenia do drugiego i wprowadzając kolejne postaci, tak ważne w życiu, a tak nieznaczące w tym filmie. Bo więcej z tego obrazu dowiemy się o życiu francuskiego geja żyjącego w Paryżu lat `70, niż o geniuszu projektanta, który stworzył dom mody Yves Saint Laurent. Dlatego niecierpliwie czekam na premierę „Saint Lauren”, kolejnego biograficznego filmu o sławnym twórcy. Mam ogromną nadzieję, że reżyser Bertrand Bonello wyciągnął wnioski z błędów popełnionych przesz Lespert`a i stworzył film godny samego mistrza
Gdybym miała jednak wskazać najmocniejszą stronę tego filmu, to co zrobiło na mnie największe wrażenie, to postawiłabym na scenę w basenie, gdzie YSL odpowiada na pytania zadawane przez przyjaciółkę – widać tam inteligencję, geniusz projektanta i jego nonszalancję. Scena tak odmienna od reszty filmu, że stała się dla mnie najbardziej wiarygodna. A wszystko to w towarzystwie doskonałej muzyki, która tworzy bardzo intymny, zmysłowy klimat tego filmu. Nie potrafię się od niej uwolnić, więc pozostawiam Wam do wysłuchania…
Zdjęcia: Pinterest